niedziela, 2 listopada 2014

Środowisko czy geny? cz.1

   Natrafiłem jakiś czas temu na interesującą książkę prof. Francisa Fukuyamy pt. "Koniec człowieka". Jest to publikacja naukowa (po części na pewno popularnonaukowa) z pogranicza socjologii, ekonomii, biotechnologii i etyki. Autor na podstawie własnych oraz cudzych badań tworzy wizję człowieka przyszłości, szczególny nacisk wywierając na zagrożenia płynące z najnowszych odkryć biotechnologii. Dość prowokujący tytuł wydaje się zapowiadać raczej pesymistyczną treść, jednak autor jest daleki od przepowiadania nadchodzącej apokalipsy. Skupia się raczej na obiektywnej analizie pozytywnych i negatywnych dla ludzkości stron rozwoju nauki. Dużo miejsca poświęca rozważaniom natury etycznej.

   Fukuyama zasłynął opublikowanym w 1989 roku esejem pt. "Koniec historii?", gdzie postawił tezę, że wraz z upadkiem największych państw realnego socjalizmu nastąpiło zakończenie procesu historycznego. Jego zdaniem liberalna demokracja połączona z gospodarką wolnorynkową i globalizacją, jeśli tylko utrzyma się przy swoich pierwotnych założeniach, stanowić będzie ostateczny porządek świata. Później jednak wyraził wątpliwość w tej kwestii i sformułował inną, dużo mniej optymistyczną hipotezę. Stwierdził, że rozwój demokracji może opierać się na jej poczuciu wyższości nad państwami niedemokratycznymi. Wyraził obawę, że demokratyzacja wszystkich państw mogłaby paradoksalnie doprowadzić do zburzenia nowego porządku i wybuchu globalnych konfliktów o nieznanej wcześniej skali.


   Mnie jednak w całej książce szczególnie zainteresował rozdział poświęcony wpływowi genów oraz środowiska na rozwój człowieka. Fukuyama wydaje się tutaj przedstawiać dość obiektywny, niewykrzywiony przez jakąkolwiek przynależność polityczną punkt widzenia. Doskonale wiadomo bowiem, jak odmienne od siebie są wyniki podobnych badań przeprowadzanych przez naukowców sympatyzujących z prawicą i lewicą. Można tutaj wymienić choćby takie kontrowersyjne tematy jak globalne ocieplenie, wykorzystanie energii jądrowej, zespół depresji poaborcyjnej czy wpływ religii na przestrzegania prawa. Bardzo trudno jest prowadzić dyskusje na tym obszarze, ponieważ można co najwyżej przeciwstawić stanowisko jednego profesora stanowisku innego. Im mocniej jakieś zagadnienie zostaje upolitycznione, tym bardziej nieosiągalna dla przeciętnej jednostki staje się obiektywna wiedza na dany temat. Widać to doskonale na przykładzie badań dotyczących wpływu genów na przestępczość, orientację seksualną oraz inteligencję. Fukuyama dał zwykłemu człowiekowi to, co do tej pory było niedostępne. Przedstawił krótką, jasną i, co najważniejsze, obiektywną syntezę wszystkich badań na temat trzech ostatnich zagadnień.

Wpływ genów na inteligencję


   Konserwatystom wygodnie jest twierdzić, że różnice pomiędzy ludźmi są wrodzone, ponieważ w ten sposób mogą łatwo uzasadniać istnienie hierarchii społecznej. Wszelkie interwencje rządu zmierzające do eliminacji nierówności są ich zdaniem bezcelowe, ponieważ społeczeństwo i tak prędzej czy później powróci do uwarunkowanego genetycznie porządku. Środowiska postępowe chciałyby z kolei, żeby wszystkie nierówności wynikały z możliwych do naprawienia niesprawiedliwości, a nie wrodzonych zdolności lub ich braku. 
   Wyniki większości badań nie satysfakcjonowały żadnej ze stron, więc wszczęto spór o sens mierzenia inteligencji. Prawica twierdzi na ogół, że inteligencja jest łatwa do określenia i zmierzenia, lewica natomiast uważa ją za pojęcie niemożliwe do zdefiniowania i niezmierzalne.

   W XIX wieku powstawały teorie, że inteligencję można zmierzyć za pomocą pomiarów głowy. Pierwszy test na inteligencję stworzył Francis Galton, kuzyn Karola Darwina. Galton był twórcą i gorącym zwolennikiem eugeniki, czyli teorii głoszącej, że należy dążyć do wydawania na świat potomstwa tylko przez najsilniejsze genetycznie pary. Jego myśl stała się po kilkudziesięciu latach inspiracją dla ideologii nazistowskiej. 
   Uczniem Galtona był Karl Pearson, który uważał, że ludzkość może osiągnąć wysoki poziom cywilizacyjny tylko poprzez pokonanie ras słabszych przez rasy silniejsze. Pearson był też wybitnym naukowcem z dziedziny statystyki, dlatego jego osoba cieszyła się bardzo dużą popularnością w środowiskach naukowych i miała duży wpływ na powstawanie coraz doskonalszych testów na inteligencję. 
   Kolejnym ważnym twórcą teorii, że inteligencję można zmierzyć, był Charles Spearman. Odkrył on, że duże zdolności jednostki w jednej dziedzinie są powiązane na ogół z ponadprzeciętnymi wynikami w innych dziedzinach. Stwierdził, że musi istnieć współczynnik inteligenci ogólnej, który określałby od razy poziom zdolności danej jednostki. 
   Po drugiej wojnie światowej zmierzalność inteligencji oraz jej powiązanie z genami stały się obiektem powszechnej krytyki ze strony szeroko pojętej lewicy. Często stosowano niemerytoryczne argumenty, zastępując dowody naukowe emocjonalną retoryką antyrasistowską. Powszechnie podważano prawdziwość wyników badań przeprowadzanych przez nieżyjących już naukowców. 
   W latach dziewięćdziesiątych ukazała się wysoce kontrowersyjna praca, która dowodziła, że inteligencja może być warunkowana genetycznie w nawet siedemdziesięciu procentach. Stwierdzono w niej także, że genetycznie uwarunkowana inteligencja ludności czarnoskórej jest zauważalnie niższa, niż ludności białej. Większość psychologów skrytykowała tę pracę, jednak praktycznie nikt nie wysunął przeciwnej tezy, że inteligencja nie ma żadnego związku z genami. Ostatecznie części naukowców udało się dojść do ogólnej zgody, że inteligecja jest dziedziczona w zakresie 40-50 procent i te proporcje ulegają zmianie w różnych etapach życia człowieka.

   Według badań Murzyni osiągają wyraźnie gorsze wyniki testów na inteligencję od osób białych. Mogłoby się wydawać, że jest to dowód na genetyczną wyższość ludności białej. Naukowcom udało sie obalić tę tezę posługując się tzw. efektem Flynna. Efekt ów polega na tym, że w każdym rozwijającym się kraju iloraz inteligencji rośnie z pokolenia na pokolenie tak szybko, że nie jest możliwe, aby ten wzrost był uwarunkowany genetycznie. Chodzi więc o czynniki środowiskowe, które wciąż nie zostały wystarczająco dobrze poznane, aby móc je dokładnie określić. Według Flynna w przypadku wyrównania poziomu życia pomiędzy ciemnoskórymi a białymi różnica pomiędzy ich inteligencją może zaniknąć w stosunkowo krótkim czasie. Flynn twierdzi również, że do rozdzielenia ras ludzkich doszło na tyle niedawno, że nie ma możliwości, aby w tym czasie powstały pomiędzy nimi większe różnice genetyczne jeśli chodzi o inteligencję.

   Widać więc, że pomimo ogólnej zgody wśród naukowców nadal nie udało się nikomu stworzyć jednej tezy, która zostałaby poparta przez całe środowisko naukowe. Ten wpis nie ma na celu poparcia jakiejkolwiek strony w tym konflikcie. Chciałbym tylko pokazać Czytelnikom, jak duże znaczenie ma polityka w nauce, jak wiele (paradoksalnie!) jest swobody w interpretowaniu pozornie jednoznacznych wyników badań i jak mało w rzeczywistości wiemy.

sobota, 1 listopada 2014

Festum omnium sanctorum

"Pamiętaj, aby zawsze zapalić lampkę i odmówić dziesiątkę różańca nad grobem babci. Babci będzie lepiej w niebie."



   Rodziny wyjeżdżają z domów wcześnie, żeby zdążyć na cmentarz przed godzinami szczytu. Na drogach tłok, wzmożone patrole policji. Okazuje się, że pomimo wczesnej pory w okolicy cmentarza zamknięto ruch samochodów. Korek. Kontrola trzeźwości. Kierowcy krążą wokół parkingów i polują na wolne miejsca. Wśród samochodów przemykają odblaskowe zielone ludki - strażnicy miejscy, którzy z doskonale widocznym znudzeniem przekazują każdemu z osobna, że miejsc nie ma. Kierowcy chowają jednak swoje czerwone twarze za szybami samochodów i ruszają na dalsze łowy. W końcu udaje im się zostawić pojazd w zadowalającym, pełnym błota miejscu. Czas na wyładunek. Pięć plastikowych reklamówek pełnych wkładów. 72 godziny palenia. Pierwsza klasa. Parę zniczy za 13,99 z lidla, ten duży jest z biedronki, a te dwa ze złotymi napisami są z zeszłego roku (nie wolno o tym mówić cioci). Kilka doniczek z kwiatami. Żółte, po 30 złotych. Byle tylko nie przemarzły. Jeden ma połamane gałązki. Trzeba dać go wujkowi z Ameryki, bo nikt do niego nie chodzi. Ponadto plastikowe baniaki z ciepłą wodą, miotła, grabie, płyn do mycia naczyń i szmatki. Z trudem udaje się wszystko zabrać ze sobą. Już kilkadziesiąt metrów przed bramą zaczyna się cyrk. Z lewej strony atakują obwarzanki i samochód z drożdżówkami z budyniem, po prawej odpustowe landrynki, dalej cyganka sprzedaje plastikowe pistolety i kapiszony. Dym papierosowy i gwar. Przez tłum przeciska się zardzewiały samochód handlarza cmentarnego. Pod murem piętrzą się  stosy gnijących kwiatów, rozbitych zniczy, wypalonych wkładów oraz liści. Pan w ortalionowej kurtce rozgrzebuje najłatwiej dostępne kopczyki śmieci. 

"Mamo, czy jeśli odmówimy dwie dziesiątki, to babcia będzie dwa razy bardziej zbawiona?"




   W bramie stoi grupa roześmianych nastolatków zbierających datki na jakiś szczytny cel. Darczyńcy przylepiają sobie kolorowe naklejki do kurtek, aby ich dobroć przeświecała przez tłum. Plastik staje się coraz cięższy, więc rodziny przyspieszają kroku i w końcu docierają na miejsce. Na drzewie ogłoszenie: "Sprzedam grób TANIO". Nad pomnikiem babci ktoś stoi. To ciocia, ale nie ma naklejki. Ciocia podchodzi i wita się ze wszystkimi. Ładunek ląduje na resztach zadeptanej trawy. Trwa rozmowa na temat wrzodów wujka Henryka, a następnie rytuał wzajemnych zaproszeń. Po chwili ciocia przerywa pojedynek z powodu zbliżającego się odjazdu autobusu i świadoma swojej porażki udaje się na przystanek. Teraz nie uratuje jej nawet naklejka. Następuje zapalanie zniczy, a zaraz po tym dość drastyczna zmiana porządku na grobie. Tutaj leży babcia, więc należy się duży kwiatek. Ciocine znicze należy przesunąć do tyłu. Światełka wujka Klemensa niech zostaną na środku, bo stryjek ma samochód, może jeszcze wrócić wieczorem. Baniaki z ciepłą wodą, chlust, płyn do naczyń, chlust, kamień aż lśni. Grabie idą w ruch, miotełka poprawia. Ten plastikowy wianek jest obrzydliwy, trzeba go wyrzucić. Potrzeba więcej miejsca z przodu na nasze znicze ze złotymi napisami. Babcia będzie dziś bardzo zbawiona. 

"Mamo, czy jeśli za chwilę umrzemy i nie odmówimy dziesiątki, to babcia pójdzie do piekła?"


   Zbliża się procesja. Ksiądz kroczy powoli, za nim idą ministranci w kolorowych adidasach trzymający głośniki prowizorycznie przymocowane do drewnianych desek. Pochód zatrzymuje się w alejce w pobliżu grobu babci. Ksiądz zaczyna odmawiać dziesiątkę. Wszyscy głośno mu wtórują. Aby poradzić sobie z narastającą zadumą i smutkiem, mama zaczyna za pomocą metalowego końca parasola wydłubywać mech spomiędzy płytek chodnikowych. Spłaszczony przez kiepski mikrofon głos księdza doskonale wpasowuje się w zapach przypalonego plastiku i roztopionego wosku. Tata robi telefonem zdjęcia nagrobka i z zadowoleniem mówi, że pochwali się nimi przy uroczystej kolacji. Dziesiątka nie dobiega końca, ale widocznie babcia ma już dość, bo trzeba iść do wujka z Ameryki. Droga jest dłuższa niż zwykle z powodu stert śmieci, które utrudniają przejście. W końcu udaje się dojść na miejsce. Ciepła woda się skończyła, wujek musi zadowolić się zimną. Jeszcze tylko mała czerwona lampka i już trwa długa wędrówka do pradziadków. Widocznie wujek jest już zbawiony i nie potrzebuje dziesiątki. Zaczyna wiać. W powietrzu szybują wieńce. Mama wraca do babci, żeby wrzucić kamienie do wazonów z kwiatami. Niestety, żółty kwiatek leży. Jest połamany. Trzeba go wyrzucić i przynieść ten od wujka z Ameryki. Po wielu utrudnieniach udaje się w końcu dotrzeć do pradziadków. Grób coraz bardziej zapada się w ziemi. Kamień też nie tak lśniący jak u babci. Na słupie ktoś rozpiął kartkę: "Sprzedam kury brojlery". Nadchodzi czas na grabienie liści, sadzenie bratków z giełdy i znicz za 13,99. Następuje chwila zadumy przerywana przez przejeżdżającą śmieciarkę i płacz dziecka. Wzrok wszystkich skupia się na tanim wkładzie, który postawiony na jakimś starym nagrobku roztopił się i teraz spływa po kamiennej ścianie swoimi czerwonymi, dymiącymi kroplami. Zaczyna padać deszcz. Cmentarz momentalnie pustoszeje. Rodziny idą na uroczysty obiad do wujka Klemensa. Kropla deszczu pada na płonący knot, a ostatnia kropla czerwonego plastiku zastyga na omszałym kamieniu. Babcia będzie musiała zaczekać do przyszłego roku. Pradziadkom brakuje już bardzo mało kwiatów, a wujkowi z Ameryki nic już nie potrzeba, bo jest w niebie.

"Jesteś obrzydliwym cynikiem. Dobrze, że babcia już nie żyje i tego nie słyszy."